Meldunek z domku na skraju lasu…..
To moja 3 zima w górach i w tym roku ludzie przestali przysyłać słynny filmik „Domek w Karkonoszach” :-D
Dodam, że zawsze mnie bawił do łez, ale nigdy nie utożsamiałam go z moim życiem tutaj
Dlaczego?
Po pierwsze mam bramę na wprost drogi więc nie ma wojny z pługowym o zasypywanie wjazdu ;-)
wręcz przeciwnie pług nawraca u nas więc zazwyczaj pomaga w odśnieżaniu (trzeba nam załatwić jeszcze sprawę sypania górek…..tego ciągle nie rozumiemy posypali by górki i był by sztos, a tak bywa różnie)
pochwalę się ostatnio po białym zjechałam z naszych super fantastycznych górek małej zaraz przed nami, a nie jedno auto już z niej spadło i dużej dojazdowej, na której jako pasażer zdarzyło mi się kręcić piruety no i nie ufam jej nooo
ale dziarsko zabrałam się na przedszkole, gdy zjeżdżałam z tej większej okazało się że jest ślisko ( a w drodze dalej mam jeszcze jeden stromy zjazd i jeden podjazd, czasem obserwuję zimowe hardkory na nim przez lornetkę…..uczę się :D )
było ślisko….mgła…więc zawróciłam, co wiązało się z wjechaniem na nasze dwie górki (wciąż nie rozumiem napędu 4x4 czemu działa tylko do prędkości 40 km/h ale działa więc w metodzie małych kroków jestem już o krok dalej….
Czego się boję?
Gdy jadę autem świadczy to o tym, że Boguś jest w stolycy, a ja jestem sama w domu z dziećmi….więc na 100% w aucie są ze mną dzieci lub jedno dziecko…..
gdyby to było 20 lat temu (wspominając moje trasy Rybnik-Ornotnowice-Rybnik maluchem z luzem na kierownicy i wielosezonowych oponach zimą ( a wtedy były zimy!!!) pewnie i tutaj bym jeździła, ale z wiekiem i macierzyństwem, mam włączone takie dodatkowe zabezpieczenie pod tytułem: jak nie musisz nie ryzykuj…..
aaaa i jeszcze są dwa aspekty tego czego się boję:
gdy jest mało śniegu i nie ma śniegowych band auto może zostać ściągnięte gdzieś na łąki wcześniej czy później się zatrzyma ;-) ale zawsze jest to jakieś ryzyko, że ja i dzieci zesramy się ze strachu ;-) i po co nam to
nie włączam absolutnie wyobraźni jak to dachuję…lecę w przepaść nie nie
znam jako trener tyle metod radzenia sobie z fobiami i stresami, że takie podejście byłoby z mojej strony nie profesjonalne ;-) oboje z mężem nie jesteśmy życiowym kozakami szukającymi adrenaliny dlatego wolę się bać niż ryzykować tak mam……
gdy jest dużo śniegu i jedzie się dosłownie w tunelu utworzonym przez pług
wtedy boję się spotkania z innym autem, w górach w zimie jest zupełnie odwrotna sytuacja niż w lecie…….w lecie puszczamy tego kto jedzie do góry (puszczamy bo mamy tutaj wąskie drogi takie na jedno auto…..są zatoczki jak je się zna i wie się gdzie są trzeba patrzeć daleko do przodu czy jedzie ktoś z naprzeciwka i ramach możliwości zjechać na bok, gdy ma się dobre auto i zna się teren czasami można minąć się skrawiek łąki;-)) …….w zimie puszcza się tego kto jedzie w dół, bo po prostu może nie zahamować ;-) i tutaj jest mój problem że czasami trzeba się daleko cofać i szukać wjazdu do posesji, ja bym to pewnie robiła w stresie i nieudolnie…..jest również ryzyko, że auto innego kierowcy wjedzie w nas gdy je zacznie z góry ściągać……
ale z roku na rok przyzwyczajam się coraz bardziej…..
na początku zresztą nawet w lecie się bałam, do momentu gdy nie wsiadłam za kółko i okazało się, że nie ma czego ( w zimie to oczywiście nie takie proste, ale pewnie w końcu dam radę)
Mam czasem wyrzuty sumienia, że Antonek zamiast w przedszkolu siedzi w domu, ale z drugiej strony wiem, że jeszcze się nachodzi do przedszkola i skoro jest taki komfort, że możemy zostać to właściwie nie ma powodu do stresu…..
Po drugie
sytuacja z „Domku w Karkonoszach” tyczy się ludzi, którzy nigdy nie mieszkali w takich warunkach i zanim się z nimi zapoznają decydują się na dom…..
Ja od zawsze wolałam wieś….od przedszkola jedną z największych radości mojego życia były wyjazdy do rodziny na wieś….
później czas spędzany w Stodołach….szczególnie nocki ( i te ciągłe pytania; ty się nie boisz?)
tutaj też pytają, nawet sąsiadki, które się tutaj wychowały pytają
a ja się bardziej boję ludzi w mieście….po naszym osiedlu chodziło coraz więcej zaprawionych dopalaczami itp
ale co najważniejsze!!! spędziłam 5 miesięcy na an(g)ielskiej farmie z dala od ludzi i miast i tam upewniłam się, że na 100% to mój świat…..
mój, bo nie każdy ludzi taką izolację…..
choć logicznie myśląc to gdybym miała ochotę na teatr, kino itp. to pewnie w aucie do Cieszyna czy Żywca spędziłabym tyle samo co mieszkaniec dużego miasta stojący dzień w dzień w korku…..
ale ja chwilowo nie mam za dużo miejskich potrzeb gdy drogi są czarne pomykam na Rybnik…..potrenować, poodwiedzać moje miejsca: sklep z kawą pani Beatki, księgarnię Janka…..
Dlaczego izolacja mi nie przeszkadza?
Mam komfort wolnego życia, bo zrezygnowałam z życia zawodowego by być mamą (chwilowo oczywiście ;-)) ale to był mój 100% wybór, gdy urodziłam Antka warunek bycia rodzicem był taki, że Ja nim będę na pełny etat (a przy Antku udało się tak, że była dłuższa chwila, że byliśmy przy nim w dwójkę :-) ale no ktoś musi kasę trzepać na to wszystko ;-) więc chwilowo mamy bardzo typowy podział ról (jakże krytykowany przez wielu hehehehe) ale grunt, żeby wszystkim taki układ pasował…..
Owszem myślałam, że po 4 latach bycia „na wyłączność Antonka” w tym roku zluzuję szpony i będę podbijać świat już nie tylko jako mama, ale przybyła Marianka i dzień świstaka od nowa ;D
Chyba pandemia pomaga, bo w ogóle mi nie żal tej izolacji ;-)
Łatwiej mi też dlatego, że późno zostałam żoną i mamą…..
Ja już miałam czas dla siebie….
Jakieś 15 lat żyłam sobie sama dla siebie…beztrosko….bez zobowiązań….
Trochę podróżowałam……trochę imprezowałam (choć ja zawsze byłam domatorką z powołaniem na panią domu) ….spałam do południa…..spędzałam całe dnie na kanapie……rozwijałam się….uczyłam….to już było…….
z Bogusiem gdy się poznaliśmy przez pierwszy rok codziennie właściwie podbijaliśmy świat (głównie Śląsk ale był też i Bałtyk i nasze kochane Włochy…..) teraz ja się zakotwiczyłam i dobrze mi
chyba będę mieć problem w drugą stronę, wrócić do czegoś po za prowadzeniem domu i dziećmi….na razie nawet mi się nie chce….ale jak to u mnie zostawiam to losowi….i samo się dzieje co się ma dziać….
Wracając do zimy w górach…..to dwie przeżyłam tutaj nie zjeżdżając właściwie wg na doły…..w tym roku jest podobnie…..mąż uzupełnia zapasy….na szczęście ma tą cechę od zawsze, czego ja kompletnie nie rozumiałam w Rybniku, tutaj bardzo doceniłam…..
i przetwory od rodziny też doceniłam ;)
i tak sobie żyję na skraju mojego lasu….cieszę się każdym dniem……doceniam…..
nic tutaj nie jest idealnie……jest tak jak ma być….
Dodaj komentarz